Niewypał


Kiedy w 2001 roku dwa samoloty uderzyły w WTC wierzyłam, że to atak terrorystyczny. Taką możliwość podały media i taką przyjęłam. Przynajmniej przez pierwsze kilkanaście minut. Stuknąć w NYC nie było trudno – miasto otwarte, bez specjalnych kontroli, a cele były wystawione jak na dłoni.  Mogłam też uwierzyć, że jakiś samolot latał po Stanach i do momentu aż rozbił się w Pensylwanii, na pokładzie toczyły się walki z terrorystami o wolność Ameryki.

Ale właśnie kilkanaście minut później media podały jeszcze jedną wiadomość, która całkowicie pozbawiła mnie złudzeń co do tego kto w kogo tak naprawdę stuknął. Otóż w swoim pędzie informacyjnym dorzuciły do rachunku win terrorystów - Pentagon. I tutaj się zagalopowały ponieważ Pentagon to nie NYC i na jego teren nie prześlizgnie się bez pozwolenia nawet mysz, a co dopiero bezpański samolot chętny do wybuchu. I niezależnie od tego co Bush później mówił -wiarygodność i jego rządu i całej historii o zamachach na WTC legła nie tyle w gruzach, co stała się ruiną.

Czasami tak jest, że nadmiar sensacji zabija prawdziwość przekazanej sensacji.

Wczoraj przez nasz kraj przetoczyła się polska odmiana terroryzmu medialnego. Gazeta blisko związana z prawą stroną wypuściła sensację pod tytułem „A tam gdzie siedział ktoś trotyl był” i o ile już byłam skłonna zastanowić się nad tą wersją wydarzeń, tak ciąg dalszy pozbawił mnie złudzeń co do celu puszczenia informacji w obieg.

Wszystko rozbiło się o nitroglicerynę. To był właśnie ten jeden krok za daleko ponieważ nawet przy mojej szatańskiej wyobraźni, nie mogłam sobie wyobrazić w jaki sposób samolot doleciał cały aż na Rosji z osieroconą nitrogliceryną na pokładzie.

Ale nie jestem specem od ładunków wybuchowych więc nie wnikam. Jednak to co działo się po ogłoszeniu porannej sensacji zmusiło mnie do zastanowienia, kto i po co wypuszcza takie fejki.

Po sensacji z trotylemamożeinitrogliceryną wszyscy politycy rzucili się przed kamery. Członkowie opozycyjnych komisji, część rodzin, które straciły bliskich, lewica, prokuratura, a nawet sam premier. Akcja skończyła się tym, że gazeta na wszelki wypadek powiedziała, że się pomyliła, potem to wymazała i napisała, że jednak coś na rzeczy jest. Premier zrypał prezesa, prezes zrypał premiera, Leszek Miller się zdziwił a Palikot najpierw chciał wraz z prezesem nowej komisji, a już pod koniec dnia chciał prezesa zaaresztować.

Czego się dowiedzieliśmy po wczorajszym dniu?

Że po raz kolejny PiS reaguje jak marionetka, której sznurki pociąga jakaś tajemnicza siła, żyjąca swoim własnym życiem. Po „Aferze stadionowej”, którą kilka tygodni temu zainicjowały media, nie ulega wątpliwości, że skoro PiS dał się posadzić na krótkie wideo bez lektora i tylko tempo akcji spowodowało, że Hofman od razu rzucił się na mikrofon – to nie będzie wielkiego trudu zrobić aferę z trotylem w tle. Jeżeli po takiej prymitywnej prowokacji jaką był film z Tuskiem na stadionie, Polska doczekała się konferencji prasowych i pielgrzymek po znienawidzonych przez prawicę mediach, to co będzie gdy w ręce wpadnie im news z ładunkiem wybuchowym?

Będzie gra na najwyższych strunach emocji, które zostaną wyciągnięte i puszczone bez jakiejkolwiek kontroli. Będzie dramatyczna reakcja ponieważ dotyczy ludzi, którzy stracili najbliższych i próbują dowiedzieć się co się naprawdę stało. I patrząc na zachowanie prezesa – nie wtedy gdy mówił, ale wtedy gdy bez słowa siedział na konferencji smoleńskiej - wiedziałam, że dojdzie do pełnych emocji nadużyć słownych.

Kto pociąga za te sznurki? Kto wypycha nie do końca sprawdzone informacje w eter? Kto wymyśla scenariusze bondowskie do filmów bez Bonda? 

Niewątpliwie dużą odpowiedzialność za  ten stan ponoszą media, które wypychają bezpłciowe informacje otoczone ramką sensacji. Tutaj nie ma znaczenia czy to portal wypuszczający filmik ze stadionu czy gazeta pisząca artykuł w formie domniemania z ładunkami wybuchowymi w tle. Zarówno jedni mieli dostęp do nagrań z meczu (albo sami nagrywali po to by mieć materiał na zapas) albo drudzy dostęp do wiadomości jeszcze do końca nie sprawdzonych, a będących w posiadaniu służb wojskowych.

Kto dostarczył mediom takie newsy pewnie nie dowiemy się. Autor sensacji nie poda źródła ponieważ: albo takowe nie istnieje albo, gdy poda, to źródło przetrąci mu kręgosłup. W obu przypadkach pozostaje autorowi tylko zasłona pod nazwą ochrona źródła informacji. A gazecie, która błysnęła - zamiana kategorycznych stwierdzeń na zapytania.

Wczorajsza jazda w mediach w pierwszej chwili mogłaby sugerować, że słupki poparcia będą bezlitosne dla PiS. Ale niekoniecznie. Nie ulega wątpliwości, że Rzepa wystawiła PiS do wiatru tym nieszczęsnym „pomyliliśmy się” w ten sposób wywierając psychologiczną presję na prezesa. Coś w stylu „teraz zostałeś sam”. Nie ulega też wątpliwości, że to prezes był celem całej akcji. Gdy przeczytałam: zostawmy Gmyza - popatrzcie jaki wstrętny jest Jarosław, jasne już było, że ktoś kogoś podpuścił a ktoś dał się wpuścić w maliny.

Jakie wnioski dla nas?

To już nie są potyczki pomiędzy prezesem a premierem. Te nie są dla nas żadnym zagrożeniem - raczej rozrywką. To są wojny o stery wpływów w polskim życiu. Ostatnio mamy wysyp sensacji: albo syn premiera, albo podmienione ciała, albo zdjęcia ofiar katastrofy w sieci, albo wiadomości o ładunkach wybuchowych. 

Niezależnie od tego czy są wiarygodne czy też nie, ocierają się o źródła dalekie od możliwości zwykłego kapusia czy też gadatliwego urzędnika w jakimś urzędzie.

I to powinno zacząć nas niepokoić.




Więcej---->> TokFm  oraz  Salon24







.

My z bogatych miast - Wy z głodujących wsi


Przyznaję, że coraz bardziej zniesmaczają mnie wypowiedzi naszych wykształconych ludzi z wielkich uczelni. Dzisiaj przeczytałam wywiad z Radosławem Markowskim, który w temacie „solidaryzmu społecznego” podniósł kwestię wykształcenia tych, którzy chcą się solidaryzować z innymi albo tego oczekują od innych.Tak się złożyło, że R.Markowski stwierdził iż „większość elektoratu PiS - poza wsparciem duchowym - nie może pomóc niedołężnym, schorowanym i pozostającym bez pracy, bo dość kiepsko zasila budżet”.

Co wy na to?

Kolejny oświecony?

Zdawałoby się, że nie ma granic podjudzania społeczeństwa przeciwko sobie. W tym wywiadzie ktoś tego się podjął, by pokazać, że każdą granicę da się przekroczyć stawiając z jednej strony wykształconych z szeregów PO i „ludzi starszych, schorowanych oraz tych, którzy nie palą się do pracy” ze strony PiS. Na tych „wstających z rana i biegnących do roboty” i na „ludzi starszych, żyjących z emerytur” albo leniwych.

Polska jasna, czytelna - prawie jak ze spotów lewicy. Polska podzielona na tą, która ciężko pracuje i na tą, która czeka aż się urwie tym co pracują. Jakby wszyscy bezrobotni siedzieli w PiS a sami wykształceni i dobrze sytuowani w PO.

To kto uprawia ziemię lub dostarcza świeże jajka na bazary by miastowy kupił je taniej niż w sklepie? Dlaczego wykształceni lekarze, nauczyciele, sędziowie szczypią rząd PO za to, że nie daje im więcej pieniędzy na życie? Dlaczego żebrzącemu na ulicy szybciej pomoże babcia emerytka niż młody „zatroskany biznesmen”?

Solidarność społeczna, do której nawiązał pan profesor i o której mówi prawica to nie namawianie ludzi do tego by sobie pomagali, ale namawianie polityków by nie zapominali, że są ludzie, którym trzeba pomóc. Nie trzeba kochać Jarosława Kaczyńskiego żeby rozumieć sens jego apeli. Ponieważ jak na razie oprócz głośnego pustogębia ludzi z Wiejskiej nic za tym nie idzie.

Ludzie wiedzą bez gadania „pana profesora”, że przyzwoitość nakazuje podzielić się tym co mamy w miarę naszych możliwości. I nie ma tutaj znaczenia czy ktoś jest wykształcony, bezrobotny czy emerytem. Bo bezrobotni także potrafią pomóc – nie tylko duchowo - jak był uprzejmy zaznaczyć pan profesor. Potrafią coś za darmo zrobić, pomóc za zwykłe „dziękuję”. Nie są tak wyszczekani jak ci, którzy zorganizowali akcję „Płacę za bilet więc siedzę” argumentując, że jeżeli ktoś ma siły klęczeć w kościele to może stać w autobusie.

Wielkie Pany tylko dlatego, że kupili bilet za kilka złotych.

Oczywiście cały wywiad zamyka się w analizie statusu społecznego pomiędzy elektoratem PO a PiS.

Gdzie jest lewica?

Zagłosujcie na nią! – prawie krzyczy z wywiadu głos R. Markowskiego.

Zaryzykujecie?



Dyskusja --->>  TokFm     Salon24









.

In vitro i "inne europejskie narody"


Magdalena Środa zapytała dzisiaj „Czym jest wrażliwość estetyczna” i „Czy Polacy posiadają jakiś szczególny rodzaj wrażliwości, inny niż europejskie narody, które refundują zapłodnienie in vitro?”.

Pytanie świetne, ale być może nie stawiane przez etyka, który powinien takie rzeczy wiedzieć, a nawet mieć wżarte w serce odpowiedzi. Ponieważ jednak sprawa in vitro wróciła i to w kontekście „innych europejskich narodów" więc postanowiłam zabrać głos mimo tego, że etykiem nie jestem.

„Inne europejskie narody” refundują in vitro w pewnym procencie. Jedne 25%, inne 75%, jeszcze inne 100% a jeszcze jeszcze inne wcale. Kto i ile odsyłam do statystyk ponieważ to długa lektura, ale dostępna dla każdego.

In vitro „w innych europejskich narodach” nie jest kwestią ideologii niszowych partii tylko formą zabiegu medycznego, do którego ze względu na skutki i uciążliwości niewiele kobiet się pali. Jak wiemy szansa na urodzenie żywego dzieciaka nawet nie mieści się w 50% a statystyki są bezlitosne jeżeli chodzi o efektywność zapłodnienia metodą in vitro. Dochodzą do tego skutki uboczne. Najbardziej uciążliwe dla kobiety i jej planów na przyszłość to ciąże bliźniacze czy mnogie. Kobiety decydując się na in vitro decydują się na dziecko a nie dzieci.

Kobiety w „innych europejskich narodach” są bardzo praktyczne i bardzo nowoczesne co pewnie zachwyciłoby Magdalenę Środę. Robią kariery, mają swoje plany niekoniecznie zamknięte w pampersach, ale przede wszystkim chcą szybko po porodzie wrócić o aktywnego życia. I o ile ciąża naturalna daje takie gwarancje to już zabieg z wykorzystaniem in vitro gwarantuje wielką niewiadomą i do tego z małym prawdopodobieństwem sukcesu.

Dlatego wcale się do niego nie palą. Wolą adoptować dziecko albo z niego zrezygnować i zaopatrzyć się w kilka rasowych kotów.

A u nas?

Polityczka-etyczka wmawia kobietom, że chcą mieć dzieciaka nawet jeżeli wiąże się to z ogromnym ryzykiem i bólem. Także to, że na drodze do tego szczęścia stoi katolicki kościół.

I tym się właśnie różnimy od „innych europejskich narodów”.

Tam nikt nie miesza do tego kościoła mimo tego, że kościoły są a ludzie oddają dzieciaki do katolickich przedszkoli i szkół (świecka Francja)

U nas można rozegrać na in vitro jakąś ideologiczną wojenkę i można zaskarbić sobie grono bezdzietnych par, które nawet nie wiedzą o tym, że czeka ich droga przez mękę a słuchając polityków lewicy wierzą, że pstryk.. i już za 9 miesięcy będzie śliczne bobo.

A nie będzie.
_______

I na koniec jedna uwaga: Gowin ma prawo słyszeć płacz zarodków podobnie jak Szczuka widzieć w piłce nożnej akt seksualny. Prawo demokracji i.. kwestia wyobraźni ;)


Dyskusja --->> TokFm  Salon24







.

O tańcu lewicy na brzuchu kobiety


Wczoraj to się działo u Lisa. Chyba już dawno nie było takiego pokazu braku profesjonalizmu ze strony prowadzącego program. Oto redaktor zaprosił do studia gości by porozmawiali o aborcji. Dobór gości zapewnić miał na pewno szoł jakiego potrzebuje szołmen jednak tym razem okazało się, że wyszedł kabaret, w którym nie było śmiesznie ale głupio.

Redaktor znany ze swoich poglądów tak poprowadził program, że już na starcie zdyskwalifikował jedną rozmówczynię nie przedstawiając jej, a gdy sama to zrobiła tłumacząc, że chciał to zrobić przy innej okazji.

Redaktor puścił film, w którym jakiś strasznie uczciwy lekarz opowiedział o hipokryzji polityka prawicy, który chciał skrobnąć żonę, ale zaznaczył, że będzie głosował przeciwko ustawie pozwalającej na dokonanie aborcji. Tak się lekarz wkurzył, że aż powiedział swoim prawicowym pacjentom, że powinien ich wyrzucić z gabinetu.

Film ten był wodą na młyn dla dwóch strasznie lewicowych posłanek, które nie dość, że zrobiły jazgot w studiu walcząc o by ich głos by słyszany ( a może przede wszystkim ich głos był słyszany) to jeszcze zajęły się tłamszeniem psychicznym kobiety, która prezentowała swój punkt widzenia oparty na własnym doświadczeniu. I organizację Pro Life. Skończyło się na tym, że jedno zdanie Kaji Godek było zalane słowotokiem posłanki Senyszyn lub Nowickiej.

O czym była dyskusja?

Oczywiście o aborcji i reszty już pisać nie muszę ponieważ padały argumenty w stylu „jak pan zostanie zgwałcony, gdy pana ciąża zagrozi panu życiu..” kierowane do posła, który nigdy nie będzie zgwałcony a już tym bardziej nie będzie w ciąży. Nie wiadomo o czym tak naprawdę była dyskusja skoro to co zarzucały lewicowe posłanki jest już regulowane przepisami ustawy.

Na pewno po tym programie wiem, że polityka to śmierdząca sprawa i każdy sposób jest dobry by utrzymać się przy korycie. Na pewno po tym programie wiem, że dziennikarstwo to parszywy zawód, w którym liczy się oglądalność i pracodawca i często brakuje miejsca na obiektywizm.

Nie wiem dlaczego red. Lis - skoro już wyciągnął prawicowego posła jako argument - nie wyciągnął uzasadnienia sądu, który potwierdził, że fundacja lewicowej posłanki, która tak walczy o prawo kobiet do decydowania o swoim brzuszku dostawała dotacje od koncernu produkującej sprzęt aborcyjny.

Byłaby symetria i przy okazji widzowie mogliby ocenić uczciwość i wiarygodność wrzasku jaki miał miejsce we wczorajszym programie.

Cały czas powtarzam, że wywlekanie aborcji jest grą polityczną na brzuchach kobiet i niewiele ma wspólnego z pracą i pomocą dla kobiet. Nie pomagają feministki, które tak bardzo zajęte są swoim wizerunkiem, że zapominają iż kobieta potrzebuje prawdziwego wsparcia a nie rynienki do sikania by być nowoczesną. Nie pomagają lewicowe posłanki, które tak dobrze czują się na Wiejskiej, że potrafią tylko powtarzać na kongresach i w TV jak bardzo są mądre. I w tej paplaninie nie słyszą trzasku pięści odbijającej się od policzka upokorzonej ofiary.

I nie chcą słyszeć bo w sumie nie szanują kobiet, podobnie jak i niepełnosprawnych dzieci, które wyrosną z niepełnosprawnego płodu. A gdyby ktoś nie wierzył - niech obejrzy powtórkę z wczorajszego Lisa.

W całym wczorajszym szoł, które pan redaktor pokazał widzom zabrakło taktu. Taktu ze strony prowadzącego, taktu ze strony lewicy. Zobaczyliśmy za to jak zrobić swój własny interes za pieniądze podatników.

I powiem wam na koniec, że gdyby w Parlamencie nie było lewicy mielibyśmy połowę problemów mniej. Nie mielibyśmy awantur o in vitro, za które obywatele zapłacą mimo tego, że brakuje pieniędzy na leczenie dzieci czy chorych. I mimo tego, że sierocińce mamy wypchane po brzegi dziećmi, które czekają  na jakąkolwiek mamę czy tatę. Także te chore dzieci.

Ale kto chciałby chore dziecko?

Przecież nie nowoczesna, wyemancypowana kobieta z lewicy..



Dyskusja:









.
.

.