Dzisiaj będzie krótki tekst o okładce. Głupiej i żenującej okładce piromana, który nawołuje do spokoju i opamiętania a jednocześnie podpala kolejne miejsca.
Kiedyś dziennikarze przynajmniej udawali, że nie mają poglądów. Że są neutralni, obiektywni, że chłodnym okiem swoim albo kamery zapisują wydarzenia, które ich otaczają. I tak było do czasu aż pojawił się kwiecień i tragiczne wydarzenia tamtych dni.
Możemy dyskutować czy jesteśmy zmęczeni ciągłym przywoływaniem tragedii smoleńskiej i tańcami na grobach ofiar katastrofy. Jedni chcą wyjaśnienia tego wypadku, inni może nawet nie chcą dopuszczać do myśli teorii podawanych przez rozsierdzonych polityków. Emocje wzięły górę i dzisiaj nie wiemy tak naprawdę czym kierują się politycy urządzając kolejną demonstrację na ulicy w obronie czegoś tam i przy okazji wzywając nieżyjącego prezydenta.
Chęć zdobycia władzy nie jest jedynym powodem ostrych słów wypowiadanych na manifestacjach. Nie tylko ambicje i zwykły cynizm powodują eskalowanie emocji, dzięki którym niejeden na szczyty władzy dotarł. To także obsesyjne wierzenie we własne teorie, we własne fobie, we własne uprzedzenia i niechęci sprzed lat.
I z tym musimy się zmierzyć jako obywatele. Z fobiami naszych polityków.
Jednak w tej całej wojnie pomiędzy rządzącymi a opozycją jest jeszcze trzeci gracz, który regularnie wznieca ogień by eskalować agresję jeszcze bardziej. O ile prezes mimo całej swojej niechęci do rządzących tonował wypowiedź nadgorliwego współpracownika, tak niektórzy postanowili wsadzać kij w mrowisko i mieszać do skutku.
A skutek mógłby być tylko jeden.
Jaki ma cel Lis produkując okładki z talibem na stronie głównej? Tylko zwiększyć nakład? Czy jest to hipokryzja będąca jakąś chorobą na portalach, którym Lis przewodzi lub tylko użycza rzekomo twarzy?
Jaki ma sens nawoływanie do spokoju i zastanawiania się na łamach swojej gazety, dlaczego język nienawiści bierze górę, skoro tego samego dnia, na stronie głównej wisi zdjęcie Macierewicza jako taliba?
Jeżeli chcemy TAK prezentować politykę polską, to zwrócę uwagę redaktorowi naczelnemu Newsweeka, że talibowie działają z ukrycia i z ukrycia atakują. Więc może na tej okładce powinien być Lis a nie Macierewicz?
Ponieważ wczoraj jeden portal informacyjny prawie zbombardował nas informacjami o możliwości wojny domowej w Polsce więc
zaczęłam szukać przyczyn tego szaleństwa. Znalazłam je już kilkanaście minut
później patrząc na ostatni sondaż, w którym Mesjaszowi Lewicy tak jakby lekko opadało niczym piórko.
Czyżby tutaj był pies pogrzebany?
Rocznica katastrofy smoleńskiej
już za nami, a katastrofa smoleńska na sztandarach politycznych niestrudzenie
powiewa. Pewnie niewiele osób serio traktuje ostre wypowiedzi Macierewicza i
późniejsze łagodzenie tych odpowiedzi przez Kaczyńskiego. Przyzwyczailiśmy się przez
ponad dwa lata do słów mocnych i działań mających na celu obalenie rządu wszelkimi
sposobami. Przyzwyczailiśmy się do opinii ekspertów amerykańskich, rosyjskich i
polskich, którzy dostarczali nam kompletnie różnych interpretacji przyczyn
katastrofy. Przyzwyczailiśmy się do wystąpień polityków snujących coraz to
bardziej sensacyjne teorie.
Więc co się dzieje takiego, że niektórzy
straszą nas wojną domową?
Z pewnością nowością w naszym
polskim piekiełku jest nieprawdopodobne zaangażowanie niektórych mediów w
politykę. Prawica Kaczyńskiego ma swoje – lewica Palikota ma swoje. I te media
właśnie tłuką sieczkę dla mas licząc pewnie na obalenie obecnego rządu.
O ile prawica nie kryje się z
tym, że idzie po władzę - tak lewica marzy o tym by ktoś zrobił ogólnokrajową
awanturę dzięki której ten ktoś kto władzę zdobędzie zaprosi i ją
do rządzenia. Ponieważ o samodzielnej władzy marzyć nie nawet śmie. Ale jako mała
przystawka przy pańskim stole.. kto wie.. może jakieś stanowiska w spółkach w
terenie zamiast ważnych ministerialnych tek?
I tak od kilku miesięcy
bombardowani jesteśmy sensacjami tworzonymi na kolanie. Sprawy więzień CIA pokazały, że o ile politycy
zdecydowali się na wspólne stanowisko milczenia i nierozdmuchiwania sprawy, tak na jednym portalu mieliśmy istny maraton medialny na temat
międzynarodowej afery z więzieniami w tle podpartą amerykańskim HuffPost (porównajcie oba artykuły). Oczywiście świat
dyskretnie milczy w tej sprawie, ale jak komuś śpieszno do władzy to każdy nagłówek,
który może uwalić rząd jest w cenie.
Teraz na topie jest rocznica
smoleńska. Prawe i lewe media rzucają sensacyjne ochłapy dla zgłodniałej
czeladzi, a czeladź z tej okazji prawie rozszarpuje albo Tuska albo PiS albo katolików. Na
forum zaczyna się jatka i co najciekawsze - ci którzy są napuszczeni na siebie
nawet nie wiedzą o tym, że stali się mięsem armatnim w walce o koryto tych,
którzy o władzy marzą.
O władzy - a nie o lepszej Polsce.
Ani Polska przeżarta płytkim patriotyzmem
ani Polska naćpana z naćpanymi wizjami, nie jest żadną lepszą Polską. To będzie
tylko pełniejsze koryto dla tych, którzy na płytkiej albo naćpanej Polsce dopłyną
do parlamentu. A potem wystarczą już tylko igrzyska dla spragnionego krwi tłumu. I nikt
nie zauważy nawet, że oprócz igrzysk nie ma już nic.
____
Za kilka dni Prezes znowu
pomaszeruje na Warszawę. W tym czasie kibice Lecha będą fetować kibicowanie
poza stadionem. Jak wiadomo, kibice w różny sposób okazują swoją tęsknotę za
widokiem grającej drużyny. Prezes powiedział, że nie odpuści sobotniej imprezy –
kibice nawet nie muszą mówić. I tak wiemy co będzie.
A naokoło stać będą wozy
transmisyjne. Pomiędzy protestującymi będą spacerować spragnieni władzy
politycy, którzy przez megafony zagrzewać będą do walki. Ci, którzy zanim ruszą na Warszawę, najpierw zajrzą na portale
informacyjne - zobaczą nagłówki informujące o walkach
ulicznych i lejącej się krwi. Oczywiście nagłówki zakończone znakiem zapytania.
Wulgaryzmy w naszym życiu są tak
powszechne, że trudno czasami zrozumieć cudzą emocję dopóki nie usłyszy się
siarczystego przekleństwa. Każdy z nas ma w zanadrzu słowa wytrychy, które
zakańczają wszelkie spory albo są idealnym startem dla każdej awantury. Każdy z
nas pewnie gdy się wkurzy, to potrafi tak dołożyć, że niejeden by nawet nie pomyślał.
Ale to co jedni mówią w nerwach,
inni używają jako przerwę na głębszy oddech lub by wyrazić swoją ekspresję. I nie
ma zmiłuj się - nasze bluzgi są tak popularne w świecie, że po bluzgu pozna się
rodaka za granicą. Wystarczy powiedzieć „k-wa mać” i już ziomal stoi u boku. Nawet
w dalekim Londynie.
Jednak jeszcze niedawno było to słownictwo
nieoficjalne. Taka lokalna odmiana mowy ojczystej.
Szybko okazało się, że język ten
jest miły sercu naszym politykom i "k-wy, cioty, sk-wienie, dziwka" znalazło
miejsce w języku dyplomatycznym. W niektórych mediach by poprawić statystyki
odwiedzin, słowo k-wa wskakuje jako tytuł albo młoda dama pisze artykuł o "smutnym dymaniu". Młode pokolenie uczy
się polszczyzny z mediów i przenosi ją na swój codzienny grunt. Rodzic nie może
pacnąć za brzydkie słowo, którym uraczył go dzieciak ponieważ godzinę wcześniej, tym samym słowem uraczył wszystkich obywateli polityk.
Tak zaczyna się demoralizacja i
schamienie.
I nagle podnosimy larum gdy rusza
produkcja koszulek na EURO2012 i na koszulce dynda w kolorze czerwonym nasza
ukochana, umiłowana k-wa, którą tak często przywołujemy. Producent zapragnął
zrobić koszulkę ze słowem, z którym kojarzy się nasz kraj. A, że k-wa
nieodłącznie towarzyszy słowiańskim rysom twarzy to nieroztropny producent pomyślał,
że zrobi rodakom przyjemność.
A zrobiła się awantura.
W sumie nie wiem o co.
Czyżbyśmy się zawstydzili? Może myśleliśmy,
że nasze warczenie jest nierozpoznawalne? A może myśleliśmy, że ci na zachodzie
są tak niemyślący, że nie dojdą do tego, co nasza słynna k-wa znaczy?
A przecież znaczy wszystko. Jest
pieszczotliwym nazwaniem swojej lubej. Także tej, której nie znamy ponieważ nie
chce się z nami zapoznać. Jest formą zaakcentowania śmiesznej sytuacji.
Towarzyszy groźnej minie, która nic dobrego nie wróży. Może być także wyrazem obojętności.
Albo ogromnego zdziwienia. Może być także sygnałem, że skoro pytamy to
oczekujemy odpowiedzi a nie ściemniania.
Jest niezbędna większości
obywateli do wyrażania emocji. Albo nie jest niezbędna tylko pozwoliliśmy by
przesiąkła do naszego publicznego, oficjalnego słownika. I nie reagujemy
czytając newsy z k-wami i dymaniem. Nie reagujemy ponieważ klikamy na inną
stronę gdy widzimy tytuł skonstruowany z k-wą albo innym bluzgiem. A przecież ignorancja
nie spowoduje, że problem przestanie istnieć. Spowoduje tylko tyle, że będziemy znowu przecierać oczy ze zdumienia patrząc jak ktoś chciał nam zrobić przyjemność, a
my odebraliśmy to jak obelgę – coś w stylu „Hello polskie chamy”.
Więc zamiast się jeżyć i napuszać
albo zmuśmy naszych polityków i dziennikarzy do zmiany języka jaki nam serwują
albo przestańmy udawać świętych.
Coraz weselej robi się w świecie mesjasza lewicy. Nie dość, że powoli wypinają się na niego homosie (mimo tego, że szef KPH wyskamlał, że Janusz jest fajny nawet gdy ciotami rzuca) to jeszcze jego zwolennicy tak nieudolnie wtrącają swoje antyklerykalne teksy pod każdą dyskusję, że przestałam już wierzyć w nazwy ukończonych uczelni wyższych, widniejące na Fejsbuku przy nazwiskach dyskutantów.
Wiem, że szalejące, wraz z każdym porywem wiatru poglądy Wodza, wprowadzają zamęt w umysłach ludzi wgapiających się w jego matowe oczy. Nie zrobiło na mnie najmniejszego wrażenia to, że zapytanie o jakąkolwiek kwestię zadziwiająco sprzeczną z innymi kwestiami wypowiadanymi przez Wodza, kończyło się nazwaniem mnie trollem albo „nadawaniem na zlecenie SLD” lub w przypadku sprawy Torańskiej „ociemniałą zwolenniczką PiS”. Jednak zaczyna mnie powoli irytować to, że przy każdym tekście pewnej feministki, która gdzie nie zacznie rozważania to i tak zakończy na kościele katolickim, pojawiają się jeszcze głupsze komentarze obwiniające za zło naszego świata papieża JPII .
Wczoraj przeżyłam traumę, pewnie dlatego, że był 13. Stanęłam oko w oko z niewiedzą wynikającą z ideologicznego prania mózgu. Odniosłam wrażenie, że rozmówczyni która ma Uniwersytet Warszawski wpisany w wykształcenie, całą swoją wiedzę dotyczącą świata czerpie tylko z tygodnika Fakty i Mity. I to bym jeszcze zignorowała ponieważ antyklerykałowie wklejają takie same teksty na wszystkich forach. Ale moja rozmówczyni napisała, że jestem "agresywną feministką" a to już była zniewaga, której odpuścić nie zamierzam.
Dlatego obiecałam wczoraj na forum, że wyjaśnię to czego moja rozmówczyni sama nie wiedziała mimo tego, że odważnie rzuciła oskarżenia pod adresem nieżyjącego papieża, winiąc go za sytuację polskich kobiet, które sprowadził do poziomu średniowiecza oraz za szalejący AIDS w Afryce. Dowiedziałam się jeszcze, że kiedyś było lepiej ponieważ badania prenatalne były powszechnie dostępne, a teraz pewnie nie są ponieważ w gazetach moja rozmówczyni czyta kilka razy w miesiącu o dzieciach znalezionych na śmietniku.
Więc zacznę wyjaśnianie prostych rzeczy od końca.
Badania prenatalne są powszechne w Polsce od 2005 roku. Przeznaczono na nie kilkanaście milionów z czego np. w roku 2008 nie wydano nawet jednego miliona. Statystyki są bezlitosne dla kobiet. W Małopolsce zbadała się jedna na tysiąc, a w Podkarpackim nie zbadała się w podanym roku żadna. Oczywiście nie można pominąć faktu, że sami lekarze z wielkimi oporami wydają skierowania albo wyniki badań przychodzą po ustawowym czasie, w którym można dokonać aborcji. Problem nie jest jednak w rozwiązaniach ustawowych, tylko w środowisku lekarskim, które nie dość, że ciągle strzela fochy gdy tylko musi wystawić jedno skierowanie więcej – to jeszcze szantażem zrzuca z siebie odpowiedzialność za złe decyzje. I na ten aspekt kieruję uwagę osób, które tak troszczą się o dobro kobiet.
Kościół katolicki nie ma nic do tego.
Kwestii sprowadzenia przez JPII kobiet do poziomu średniowiecza nawet nie podejmuję, ponieważ zupełnie już nie rozumiem, o co tak właściwie kobiety przez setki lat walczyły, skoro w średniowieczu było tak fajnie.
Zajmę się tylko winą papieża za AIDS w Afryce. Nie wiem czy moja dyskutantka wie, że w Afryce oprócz tego, że chrześcijanie tworzą społeczność ponad 40-to procentową, to niestety społeczność katolicka jest zamknięta w ilości około 200 mln. To nie jest dużo biorąc pod uwagę, że w Afryce żyje około miliarda ludzi. I dla tych 200 mln papież wygłaszał swoje słowa o wstrzemięźliwości i o wierności małżeńskiej. Jednak rodzi się pytanie czy w krajach nękanych wojnami, plagami i biedą będzie sytuacja, w której ktokolwiek dokonując gwałtu czy zbrojnej napaści zadba o estetykę i bezpieczeństwo kontaktów seksualnych.
Odpowiedź znamy wszyscy. Jednak nawet gdy znajdą się tacy estetyczni gwałciciele, to i tak zrobi się z tego skandal międzynarodowy podobny do tego, jaki miał chociażby miejsce, gdy poszła w świat wiadomość, że żołnierze Kadafiego mieli w kieszeniach prezerwatywy.
I tak źle i tak niedobrze.
Ci którzy mają do czynienia z tematem AIDS w Afryce wiedzą, że sukcesów w walce z tą chorobą nie mierzy się ilością wydanych prezerwatyw tylko zmniejszającą się ilością zarażonych i chorych. I mimo tego, że prezerwatywy w Afryce są dostępne to jednak pandemia nie została powstrzymana. Problemem w Afryce, który uniemożliwia zatrzymanie zarażania się jest kultura, a ta akceptuje posiadanie wielu partnerów seksualnych w tym samym czasie. I nie jest to problem kultury środowisk chrześcijańskich ani tym bardziej katolickich.
Jeżeli jest coś co powoduje radosne rozprzestrzenianie się AIDS to poligamia czy dziedziczenie wdowy po zmarłym bracie lub kuzynie. I nieważne jest, że zmarły był chory na AIDS. Obyczaje nakazują przejęcie jego żony w spadku i nie po to by na nią patrzeć. Zwyczaje robienia sobie dziar wyznaczających przynależność do plemienia są klasycznym sposobem przenoszenia wirusa poprzez krew - zwłaszcza, że służy do tego najczęściej jedna żyleta. Jest także jeden problem i najgorsza z możliwych rzeczy jaką może zrobić chory na jakąkolwiek chorobę zakaźną: świadome zarażanie innych.
W końcu ludziom lepiej umiera się w grupie.
I ostatni aspekt to niechęć do wizyty u lekarza. Czarownik jest bliżej i zawsze ma pod ręką miksturę, która odrzuci urok. Nie będę się wgłębiała w afrykańskie tajniki medycyny naturalnej, ale bardzo znanym sposobem na pozbycie się rzuconego uroku jest seks z dzieckiem albo z dziewicą. A związki homoseksualne między mężczyznami według przekazów ułatwiają zdobycie pieniędzy..
I trudno się dziwić papieżowi, że swoimi wypowiedziami sprzeciwiał się używaniu prezerwatyw. Oczywiście łatwiej jest założyć kondom i przespać się z prostytutką niż pozostać wiernym swojej partnerce. Ale w krajach, w których śmierć i gwałty są chlebem powszednim, nie guma jest rozwiązaniem problemów tylko edukacja, która będzie i tak trwała pokolenia. A edukacja ludności w Afryce nie jest celem żadnych rządów, które doją afrykańskie państwa ze wszystkiego.
To robią tylko zapaleńcy skupieni w organizacjach pozarządowych, który szlag trafia, że ktoś na nieszczęściu chorych ludzi próbuje jeszcze zarobić -wypychając towar (prezerwatywy), którego i tak nikt nie kupi. Ponieważ nawet nie ma za co.
To tyle. A na koniec mam niespodziankę dla feministek i antyklerykałów skupionych przy Wodzu. Zmienia się polityka partii. A jak? Podpowiem.. jak być przeciwko aborcji w małżeństwach homoseksualnych. Nowa strategia kopania homosi.
Sprawa Bielana, a raczej jego
rzekomego wywiadu dla Newsweeka podzieliła chyba większość czytelników. Ci,
którzy bronią Bielana mają rację, ponieważ złożenie rozmowy sprzed kilkunastu miesięcy
i dopasowanie jej pod swoje później postawione pytania jest zwykłą manipulacją. I pomimo tego, że znajdzie się wielu, którzy powiedzą, że autoryzacja nie jest
konieczna, na pewno wielu wściekłoby się gdyby dowiedzieli się, że ktoś w podobny
sposób chce wykorzystać to, co kiedyś powiedzieli.
Miała być sensacja a wyszło
wielkie pierdnięcie, które mimo wszystko dwa portale jeszcze nagłaśniają. I
nieważne, że była Wielkanoc a dzień później rocznica katastrofy smoleńskiej. Na
czołówce wisiał Bielan i to, że będzie druga część tej nudnej sprawy.
Czytelnicy mają to do siebie, że
nie chcą w kółko ekscytować się tym co prezes powiedział ponieważ prezesa znamy
i nic nowego się nie dowiemy.
A o byłym prezydencie co chcą wiedzieć?
Zasada w cywilizowanym świecie
jest taka, że o zmarłych mówi się dobrze albo wcale. Zwłaszcza gdy zbliża się
rocznica śmierci. Zasada niestety nie wszystkim znana.
Tak więc prezes nie zareagował
tak jak by oczekiwali redaktorzy Newsweeka i natemat. A jako dodatek powiedział, że na tyle
zna Teresę Torańską, że nic go nie zdziwi. To już jakby w dziób dowalić, a przecież
miała być afera na cały świat.
Pani Torańska nie może zostać
opuszczona przy tak nieudanej sensacji więc nasmarowała list do prezesa, który
przy okazji stał się zgrabną reklamą jej starej książki „MY”, w której prawie dwadzieścia lat temu długo
rozmawiała z prezesem. Prezes rzekł, że ta książka to jedna wielka wariacja na
temat, a pani Torańska stwierdziła, że wraz z prezesem mają teraz problem.
Choć bardziej wydaje mi się, że
problem ma pani Torańska.
Pierwszy problem dotyczy tego, że
prezes wywiad udzielił dobrowolnie. To prawda, prezes nigdzie nie powiedział,
że do wywiadu był zmuszony więc nie rozumiem (ja) dlaczego to jest problem. Chociaż zwróciły uwagę słowa Lecha Kaczyńskiego „uważaj, ona cię przerobi”.
Drugi problem to taki, że Torańska ma
nagrania. Ale problemem te nagrania może będą wtedy, gdy pani Torańska je
opublikuje. Pytanie brzmi czy dostaniemy je w ramach sensacyjnych taśm gratis
czy może jako e-booka z internetowej strony Torańskiej.
„Ze źródeł zbliżonych do Telewizji Polskiej
doniesiono mi, że dokument ten zachował się w archiwach TVP”.
I to jest podobno
trzeci problem. Już nie wnikam złośliwie w formę wypowiedzi: "doniesiono mi" czy "źródła zbliżone do..". Zastanowiły mnie słowa: „nie mogę też Panu
zagwarantować, że nie wycieknie on poza TVP”.
Trzy wydumane problemy. Trzy
sprawy nie na temat. I trzy powody, dla których warto odwrócić uwagę mediów od
tego nieudanego dziennikarskiego talk show z Bielanem.
A na końcu listu pani Torańska rzuciła reklamę.
Książka „My” wyszła w wersji
e-book’a i robi furorę w sieci. Jest dostępna pod adresem www.toranska.com.
Różnie można uświadamiać facetów
by nie robili krzywdy facetkom. Można z nimi na wojnę iść, można bardziej
łagodnie. Można perswazją wytłumaczyć im, że są be gdy łapska im chodzą. Ale o ile
droga walki czasami wywołuje reakcję - tak droga perswazji wywołuje
natychmiastową reakcję. Zdawałoby się, że ostra jak brzytwa baba doprowadzi faceta natychmiast do szału, a ględząca o tym co powinien a czego nie powinien robić - wywoła
głębokie ziewanie.
Ponieważ jesteśmy teraz na polu minowym
feministek więc i reakcja była odwrotna niż w normalnym, obsianym stereotypami
świecie. Otóż feministka spod znaku feminizmu przez największe F, wypuściła dwuczęściowy
cykl porad co powinien poczynić facet by swoim zachowaniem nie przyczynił się
do podwyższania statystyk aborcyjnych.
Te „7 działań..” tak sobie przeleciało wśród pojedynczych pomruków męskiej
populacji czytelniczej. Dlatego wczoraj by dopełnić dzieła uświadamiania, pojawiło
się „10 rad..” i o ile rano mój komentarz pod tym dziełem ograniczył się do
słów „piekiełko” -tak parę godzin później widziałam już piekło, a późną nocą była
to Sodoma i Gomora.
Same rady są prostą łopatologią i
zawierają sztuczki, które zazwyczaj stosują samce by dopaść samicę. By nie
kopiować tekstu wymienię tylko punkt, że NIE oznacza NIE, a nie TAK i to, że pijanej
się nie zdobywa bo wtedy mamy do czynienia z gwałtem a nie z seksem.
Banalne jak hasła na plakatach
Manify, ale liczyłam na mocne uderzenie się w pierś samczych istot i pokalanie,
że faktycznie stosują wredne chwyty by sobie ulżyć. Jednak stało się inaczej i
jak to zwykle bywa, zamiast samców poderwały się do boju ich ogonki.
Ogonek samczy to takie coś co
żyje sobie osobnym życiem. Nie podlega żadnym regułom i normom. Ogonek jest zawsze
aktywny, praktycznie nigdy nie śpi, a jeżeli już śpi to potrafi się obudzić w najmniej oczekiwanym momencie. Ogonek nie jest zsynchronizowany z ośrodkiem mózgowym, ale co najdziwniejsze potrafi zamulić mózg.
I właśnie „10 rad..” tak
poruszyło ogonkami, że nie mogłam uwierzyć, że nosiciele tych ogonków zaliczają
się do grona osób światłych, postępowych i solidarnych z kobietami. A przecież takie
deklaracje biją z ich wypowiedzi pod artykułami z zakładki „Polityka i jej
okolice”. Więc ogonki solidarnie dopisywały ciąg dalszy do rad, ubarwiając je
słowami chwilami odbiegającymi od eleganckich, ale popularnymi wśród oświeconych.
Jakby tego było mało - ogonki zbulwersowały się i sprostowały, że to nie ogonki
gwałcą tylko te głupie cipy same proszą się o gwałt.
Nie wiem czy te dziesięć punktów
to był wyrzut sumienia ogonków. Nie wiem czy przypadkiem większość z nich nie
miała na sumieniu jakiegoś punktu. Policja dostarcza nam co rusz historii o metodach
„uwodzenia”, a te podane przez autorkę omawianego artykułu, idealnie
wkomponowały się w statystyki stróży prawa. Jednak czytając wypowiedzi
zrozumiałam, dlaczego tak opornie idą wszelkie zmiany obyczajowe w naszym
kraju. I nie chodzi mi w tym miejscu o tolerancję czy też brak tolerancji dla
odmiennych zachowań – myślę raczej o niechęci do usankcjonowania prawnego pewnych
zachowań seksualnych i związanego z tym równouprawnienia.
Dlaczego tak jest?
Powód jest prosty. Gdy samcza większość
reaguje na gwałt komentarzem, że ofiara sama tego chciała to też byłabym daleka
od przyznania praw mniejszościom, które może i nie mają złych intencji, ale reprezentują
gatunek, który w większości ośrodek koordynacyjny ma głęboko poniżej pępka.
Te 10 rad, które może były dla
żartu wypuszczone w sieć i może nawet dla żartu po części komentowane, pokazały,
że przed nami jeszcze długa droga do osiągnięcia celu jakim mogłaby być poważna
dyskusja na temat równouprawnienia mniejszości seksualnych i przyznania im
pełnych praw obywatelskich.
Ponieważ drodzy panowie (gdyż o
was jest mowa) jedyna pewna rzecz w waszym zachowaniu to ta, że przy dłuższym poście
odchodzicie od zmysłów i to tylko kwestia czasu kiedy zaczniecie szukać ofiary.
Ofiarą może być każdy i może być wszystko. Nie powstrzyma was przed tym ani
celibat, ani kochająca żona, ani niewinny wzrok dziecka. Ponieważ w tym
momencie najważniejszy jest wasz ogonek, a ten jak na pewno wiecie –zawsze jest
nienasycony.