Wiem, że jest ich trójka.
Wiem, że jeden jest szary w białe ciapy, jeden brązowy i jeden czarny - też w białe ciapki.
Ponieważ już wiem, że są więc codziennie przed domem pod schodami stoi miska z żarełkiem dla nich.
Moje pierwsze spotkanie z nimi miało miejsce w nocy, gdy nagle przebiegły mi drogę na schodach przed domem, przyprawiając prawie o zawał.
Od tej pory tylko je słyszę gdy toczą swoje kocie rozmowy na drzewie albo w krzakach.
Ale tak naprawdę żadnemu nie spojrzałam jeszcze w oczy.
Zazwyczaj była to tylko końcówka ogona albo cień kota.
I dzisiaj właśnie stanęliśmy oko w oko naprzeciw siebie, w samo południe.
Ja zamarłam - on też.
I tak sobie staliśmy gapiąc się na siebie.
Pokazałam mu wzrokiem aparat fotograficzny.
On miałknął, że OK.
Pstryknęłam fotkę, potem zbliżenie.
Machnął ogonem i dał sygnał, że wystarczy.
Potem odszedł spokojnie, jak gwiazda sesji zdjęciowej.
A ja?
Chodzę napuszona jak paw, że udało mi się uwiecznić tą wiekopomną chwilę ;)
.