Jak za komuny

Dzisiaj znowu będzie krótko. Dzisiaj ciśnienie podniosła informacja, że cały kraj składa się na rachunek Dominika, któremu pracodawca uszarpał palce za to, że dopominał się zaległej wypłaty. Dorzuci się podobno nawet ministerstwo.

Czyli wszyscy, którzy płacą podatki.

Czy taka informacja może zirytować? 

Może.

Kilka miesięcy temu, jakaś emeryta została pozbawiona oszczędności życia ponieważ komornik zajął pieniądze w banku pierwszej osobie jaka mu pasowała nazwiskiem. Chora na raka kobieta dowiedziała się, że została bez grosza i może się ewentualnie sądzić z tymi, którym komornik dał JEJ pieniądze.

Dobrodusznie też uprzedzono ją, że szanse na odzyskanie pieniędzy ma marne.

To była tak nienormalna sytuacja, że aż nieprawdopodobne, że mogła się zdarzyć. Ale zdarzyła się i okazało się, że normą komorniczą jest kasowanie przygodnych osób, ale nie każda okradziona w świetle prawa poszła z tą wiadomością do gazet.

Sprawa zakończyła się w typowo polski sposób: minister powiedział, że kasę odda jego resort, ale ściągnie ją potem z Izby Komorniczej. Izba powiedziała, że w tej sytuacji to oni zapłacą i będzie po sprawie. Rodzina emerytki powiedziała, że sprawa jednak jest i pozwała komornika by dać przykład innym. Minister wyleciał ze stanowiska, sąd oddalił sprawę przeciwko komornikowi.

Wszystko wróciło do polskiej normy.

I oto kilka dni temu dowiedzieliśmy się, że jakiś chłopak oberwał od swojego pracodawcy po palcach ponieważ natrętnie pytał, kiedy dostanie pieniądze za swoją pracę. Ponieważ pracował na czarno, w Polsce nie ma żadnych szans na dochodzenie swoich praw w sądzie, ponieważ szybko okaże się, że pracując na czarno brał udział w okradaniu państwa.

Więc chłopak łaził za swoim szefem i zawracał mu kitę.

Szef się wreszcie wkurzył, dał mu kilka razy ostrym narzędziem i zostawił podziobanego w lesie. Bez palców -na wypadek gdyby draniowi zachciało się kiedykolwiek jeszcze pracować i żądać za to zapłaty.

Szpital wystawił chłopakowi rachunek za leczenie w kwocie zawrotnej dla pracującego legalnie obywatela, a dla niepracującego inwalidy -w kwocie abstrakcyjnej.

Zrobiła się afera w mediach. Posłowie PiS zadeklarowali pomoc finansową, a ja oczy przecierałam i pytałam dlaczego rachunku za leczenie nie płaci pracodawca, który nie dość, że nie ubezpieczył to jeszcze okaleczył?

Dzisiaj czytam w mediach, że do akcji "Dominik" znowu dorzuci się Ministerstwo (podatnicy) a jakiś ekspert powiedział, że państwo powinno dysponować funduszami na takie okoliczności.

Że co?

Państwo ma płacić rachunki za pracodawców, którzy dają bezrobotnym wybór albo praca na czarno albo żadna?

Państwo nie ma przepisów ani środków dyscyplinujących, które zmuszą do zatrudniania zgodnie z prawem? 

Przecież sprawa Dominika to nie nowość w Polsce. Dziesiątki tysięcy ludzi pracują na czarno bo -jak powiedział Rokita - rachunki trzeba płacić, jeść także trzeba. Spadają z rusztowań i jeżeli tylko się poobijają nie ma w mediach nawet wzmianki o tym. Musi ktoś zginąć by "zrobiło"się głośno.

Jesteśmy już prawie ćwierć wieku po obaleniu komuny a mimo wszystko w dalszym ciągu wszystkiemu winien jest obywatel. Winien temu, że pracodawca go nie chce zatrudnić, winien temu, że państwo go okrada w świetle prawa, winien temu, że państwo do tej pory nie ma przepisów prawa, które regulują złe obyczaje.

Mamy za to ekspertów, którzy głośno deklamują, że jakikolwiek bat na przedsiębiorców godzi w wolny rynek i demokrację. 

I, że państwo ma płacić za błędy innych.

Czyli wszyscy.

Jak za komuny.




.
.

.